Nowy Rok
Akademicki 2022/23
w RUTW
Znowu los nam sprzyjał i mogliśmy gościć u siebie panią prof. Annę Mlekodaj z wykładem rozpoczynającym nasz nowy rok akademickim
„PROFESOROWIE Z POTOCKA”
Jak to się stało, że z chałupy góralskiej od niepiśmiennych rodziców, – bo rzecz dotyczyła tubylczych geniuszy – skończyli w uniwersyteckiej todze?. A no tak:
Będzie na skróty - bo wykład trwał bez mała dwie godziny i nie jestem w stanie zdać szczegółowego sprawozdania, ale…
osiemnasto- i dziewiętnastowieczna oświata była marna. Długo nauczanie dzieci -szczególnie wiejskich - nie było obowiązkowe, a i nauczyciele z przypadku, nawet określano ich łatasami i dziadami. Właściwie to jednej i drugiej stronie nie bardzo zależało na jakichkolwiek efektach, a i rodzice byli przeciwni uczeniu się dzieci. Uważali, że to niekoniecznie aż takie dobre. Powstałe tzw. „pieśni dziadowskie” ostrzegały przed demoralizacją nauczania. Były „ku przestrodze”, „a po co mu nauka?”, „co z niego wyrośnie?” - co większości odpowiadało. Dzieci miały pomagać w domu przy gospodarstwie – bo tak nakazywała tradycja i rytuał. Małe dziewczynki pomagały w domu przy matce i drobnej chudobie, chłopcy ojcom w cięższych pracach. Z biegiem dorosłości nabierali wiedzy organizowania: jarmarków, świąt, wesel i innych wydarzeń związanych z czterema porami roku, a do tego ani pisanie, ani czytanie nie było konieczne.
W okresie zaanektowania południa Polski przez Cesarstwo Austro-Węgierskie (jeszcze przed rozbiorami), obowiązkowa stała się szkoła trywialna, w której uczono pisać, czytać, rachunków i religii, ale i tak uczęszczało do niej tylko 40% objętych nauką. Powstałe później szkoły parafialne i gminne uczyły tylko do III klasy (1870 r.) były również obowiązkowe i również z niską frekwencją uczniów, a jak już, to była jedna klasa ok. 60 uczniów i jeden nauczyciel od wszystkiego. Ogarnięcie - graniczyło z cudem.
Następnym etapem było kształcenie nauczycieli, ale i tu nastąpił rozłam – lepiej wykształconych zostawiano w miastach, tych mniej - odsyłano na wieś. W wolnej Polsce szkoła powszechna obejmowała uczenie od I do VII klasy, ale na wsiach były nadal szkoły jednoklasowe - co oznaczało, jednego nauczyciela wszystkich przedmiotów do zgromadzonych dzieci z okolicy.
Międzywojenna – obowiązkowo nakazała zaliczać gimnazja, ale też dwuetapowe: od I – IV była już: greka, łacina, język kraju rodzinnego, niemiecki, geografia, historia naturalna, fizyka (wprowadzona dopiero jako przedmiot w 1909r.), filozofia. Nadobowiązkowy był: śpiew, historia kraju rodzinnego, kaligrafia, rysunek odręczny i gimnastyka. Od V do VIII nauczanie nie było obowiązkowe. Wszystko szło po wybojach i krnąbrnie, uzależnione od mentalności, barier kulturowych, językowych i materialnych (kto poszedł do szkoły „za dwa woły", nie miał po co wracać na wieś - był spłacony). A jednak nie brakło i w tym czasie geniuszy, którzy rozsławili i swoich nauczycieli. Chęć wiedzy, pilność w połączeniu ze zdolnościami, niejednokrotnie determinacja, a nade wszystko pasja wyniosły do statusu geniuszu dzieci z chałup nie tylko góralskich. Było wielu i chapeau bas.
I tym akcentem zakończę tych kilka zdań.
Małgorzata Kaznowska
PS. Wiedza stanęła na głowie. Przedwojenny magister był inteligentem w szerokim tego słowa znaczeniu, łącznie z obyciem, manierami, honorem i etykietą. Powoli zanikły słynne punkty na studia za pochodzenie. Pokonały je zakreślane testy, (które w dużej mierze są losem szczęścia), no i rosnące, jak grzyby po deszczu plagiaty (co jest słabo wykrywalne – chyba, że donos). Magistrów ci u nas dostatek, ale inteligentów brak. Taki świat, i zostało tylko zdziwienie.
Zdjęcia Jan Ciepliński